Byłam zadowolona dopóki... nie spróbowałam ich wyprasować.
Ci co mnie znają, wiedzą jak wielce "kocham" prasowanie. Do tego materiał był tak podatny na prasowanie, jak mój umysł na matematykę.
W końcu nadszedł ten dzień, gdy wzułam portki na rzyć, cyknęłam zdjęcie pod tytułem "przed" i chyżo zabrałam się do pracy...jakiś rok później.
Spodenki ucięłam w wyznaczonym miejscu i szyłam i szyłam i szyyyłam. Szyłam ręcznie bo maszyny niestety nie posiadam. Na zdjęciu poniżej widać efekty mojej załamywanej raz po raz cierpliwości, w postaci szwu niekiedy falistego. Mimo tego, spodenki prezentują się teraz naprawdę dobrze!
Długo myślałam też (całe 5 minut!) nad tym co mogłabym jeszcze zrobić, żeby wyglądały lepiej, jakieś ćwieki, wzorek, wstawka z innego materiału. Porzuciłam jednak te myśli, bo wystarczy założyć do nich jakiś ładny, brązowy pasek i już!
Dzisiejszy wpis raczej nikogo niczym nie zaskoczy, jest tylko przykładem na to, że czasem trzeba włożyć w coś tylko trochę wysiłku (i czasu), żeby móc w końcu zacząć korzystać z leżącego odłogiem... czegokolwiek ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz